Czyli Kaszpirowski, lata 90, i te sprawy (w UK bardziej popularne były w latach 80).
Postanowiłem kiedyś dla rozrywki zbudować prymitywny jonizator którego zadaniem jest strącanie drobnego kurzu z powietrza, gdyz w niedalekiej odległości od mojego bloku są familoki opalane śmieciami, poza tym nawiewa też syf z DTŚ-ki. Prototyp (proszę nie komentować wyglądu

) wykonałem w najbardziej klasycznym układzie, czyli jako powielacz Cockrofta-Waltona. Jest 20 stopni co przy 230V w sieci powinno dawać napięcie biegu jałowego ok. -11kV. Użyłem zwykłych diod 1N4007 oraz tanich kondensatorów klasy X z tme, takich filtrów zasilaczach impulsowych bo były tanie jak barszcz, mają dobrą pojemność i kształt. Mają po 220nF więc jest dość duża wydajność prądowa (komercyjne z UK miały 47nF, rzadko 100), i efekt jest bardzo dobry, cały kąt jest już czarny. Słychać też syk ulotu i (niestety) trochę czuć ozonem. Docelowy układ zaleję żywicą w korytku z glasticu a jako elektrodę dam szczotkę z włókna węglowego, dam też oczywiście oporniki żeby ograniczyć prąd rażenia przy ewentualnym dotknęciu, siłą rzeczy nie ma separacji od sieci.
Czy ktoś się w to bawił? Może ma jakieś użyteczne rady? Przede wszystkim kombinuję nad jakąś uziemioną powierzchnią na której osiadałby kurz, ściana w kącie wygląda paskudnie, a nie udało mi się skłonić kurzu do osiadania na kaloryferze (plastikowa instalacja + lakier).