Dawno temu w mojej osiedlowej bibliotece do której często chodziłem (bo i było po drodze) zaczęto czystki. Najpierw w czytelni (a to była taka czytelnia w klimacie, z leciwą damą szukającą brudnych paluchów i pilnującą żeby ktoś czasem rogu nie zagiął

), następnie w wypożyczalni.
Klasyki krótkofalarskie, radioamatorskie, po 3-5zł, później po 1zł, nalatałem się za tym jak dziki. Po dziś dzień żałuję że gdzieś mi umknęła dokumentacja komputera Meritum. Co robiła w osiedlowej bibliotece? Nie mam pojęcia.
Później bibliotekę przeniesiono do budynku zabytkowego ocieplając go wcześniej w klimacie blokowiska.
Książki zostały wycofane jako "przestarzałe", miejsca jest mało i porno dla znudzonych pań domu się nie mieści*. "Moje" bibliotekarki w międzyczasie też zostały uznane za przesta... tego, no... przeszły na emeryturę. To nawet na plotki nie ma sensu wejść.
I raz jedna młoda się mnie pyta co ja tak po tych "kasacjach" tylko patrzę, a nic nie wypożyczam.
Wysoce ją zbulwersowała moja odpowiedź że wszystkie książki co bym chciał wypożyczyć zostały skasowane i mam je w domu, mniej latania...
*skojarzył mi się fragmencik z teatrzyku "Zielona Gęś", gdzie prof. Bączyński odbierał przed wyjściem z domu małżonce
książki o treści podniecającej, ale tak to wtedy zabrzmiało - wyjaśniająca mi powód czystek pani mimowolnie machnęła ręką na stos Harlequinów