Uważam, że jako miłośnik lamp nie przesadzam ani trochę. Kiedyś wspomniałem, że prosty pomiar wykazał, że impedancja sieci elektrycznej, jako źródła prądu, w mojej pracowni wynosi około 1 Ω, zaś napięcie w gniazdkach, bez ich obciążania, potrafi się zmieniać od 225 do 242 V. Gdy włączę czajnik bezprzewodowy, a na górze akurat w tym samym czasie włączy się bojler elektryczny, napięcie potrafi spaść poniżej 220 V. U mojej znajomej, mieszkającej na samym końcu małej miejscowości (nie jest to przysłowiowa "wieś zabita dechami"..) napięcie w godzinach wieczornych potrafi spadać do ok. 200 V, a u kolegi mieszkającego zaraz przy transformatorze napięcie jeszcze niedawno potrafiło przekraczać 250 V. Takie warunki zasilania z pewnością nie są "zdrowe" dla lamp, których żarzenie zasilane jest bezpośrednio z uzwojeń wtórnych transformatorów sieciowych. Pisałem niedawno, przytaczając słowa Profesora Hennela, że w przypadku lamp z katodami tlenkowymi wzrost napięcia żarzenia o zaledwie 10%, w stosunku do wartości nominalnej, może skrócić ich żywotność trzykrotnie, a przypadku lamp z katodami torowanymi już 5% wzrostu może skrócić życie lampy o połowę (np. lampy GM70, użytej w stopniu końcowym wzmacniacza audio).Tomek Janiszewski pisze:Nie przesadzasz aby? Zacznijmy może od tego że wprawdzie stabilizatora żarzenia na lampach wykonać nie potrafię, ale za to potrafię ocenić kiedy stabilizator żarzenia jest potrzebny, a kiedy staje się sztuką dla sztuki. Póki co mowa była o lampowym wzmacniaczu akustycznym, nie zaś precyzyjnym wzmacniaczu operacyjnym prądu stałego. Nie wiadomo też póki co, aby ten wzmacniacz miał pracować na przysłowiowej wsi zabitej dechami, gdzie wieczorami aż żarówki przygasają gdy w każdej zagrodzie oglądają Dziennik Telewizyjny.
W dzisiejszych czasach dąży się do obniżenia mocy pobieranej przez wiele domowych urządzeń (żarówki, odkurzacze, telewizory..), ale z drugiej strony produkowane są urządzenia wybitnie prądożerne, np. "szybkie" czajniki "bezprzewodowe", płyty indukcyjne itp. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć jakie napięcie będzie występowało w gniazdkach i jak duże będą jego wahania u naszego klienta, któremu naprawiamy lub projektujemy wzmacniacz lampowy. Tak więc stabilizacja napięcia żarzenia, w tych warunkach, nie jest ani żadną fanaberią, ani przesadą. No chyba, że ktoś jest sprzedawcą lamp lub zarabia na naprawach lampowych wzmacniaczy.. i rozpatruje to zagadnienie jedynie przez pryzmat obrotów własnej firmy.. To wtedy rozumiem..

Jestem starej daty (urodziłem się w 1963.) i jako prawdziwe "retro" uznaję elementy stosowane w urządzeniach wyprodukowanych przed moim urodzeniem, lub w czasach mojego wczesnego dzieciństwa, gdy jeszcze nie pasjonowałem się elektroniką (zacząłem się nią interesować mając jakieś 5..6 lat). Gdy jako młody chłopiec rozkręcałem telewizor moich rodziców, "Szmaragd 901" (rok produkcji 1963) lub radio "Symfonia" (wyprodukowane w 1960 r.) widziałem w nich głównie kondensatory elektrolityczne, w aluminiowych obudowach, papierowe, zalewane masą woskową lub umieszczone w szklanych rurkach, uszczelnionych po bokach smołą, kondensatory ceramiczne płytkowe i rurkowe oraz mikowe (ZAPORA), zanitowane między tekstolitowymi płytkami, rezystory węglowe i borowęglowe, przeważnie z wyprowadzeniami promieniowymi (typ OWS, OBW), jak te na zdjęciu poniżej: Oczywiście widywałem też kondensatory foliowe, głównie polistyrenowe (styrofleksowe) i czasem poliestrowe, ale było ich bez porównania mniej niż papierowych "kartoflaków" (w starszych sprzętach tych pierwszych kondensatorów nie było w ogóle).Jakich nieznanych??? Rezystorów MŁT, kondensatorów KSE, a nawet tu i ówdzie MKSE - nie było na przełomie lat 60-tych i 70-tych a nawet nieco wcześniej? Może nie było kondensatorów MKP, ale też i nie polecam pchać ich na siłę do wzmacniaczy, sam ich też nie stosuję, skoro tam w niczym nie są lepsze od poliestrowych. Co innego w zwrotnicach.
Oporników MŁT w tamtym czasie wcale nie znałem. Pojawiły się nieco później, wraz z upowszechnieniem się techniki montażu elementów na płytkach drukowanych. Za to w starym telewizorze "Szmaragd 901" (1963) były zastosowane w prostowniku napięcia anodowego dwie krzemowe diody w obudowach epoksydowych, których tak nie cierpisz.. dla mnie stanowiły jednak elementy jak najbardziej "retro"

Celowe nie stosowanie przez Ciebie w układach lampowych kondensatorów polipropylenowych, obecnie tanich, estetycznie wykonanych i bardzo dobrych pod względem parametrów, uważam za przesadę, a nawet lekką fobię. Może we wzmacniaczach niskiej częstotliwości, użyte jako sprzęgające, nie będą lepsze od poliestrowych, ale też na pewno nie będą gorsze! Za to w obwodach filtrów niskiej częstotliwości, układach regulacji barwy, jako bardziej dokładne i stabilne, już na 100% będą o niebo lepsze od poliestrowych...
Pisząc o elementach obecnie już trudno dostępnych, miałem na myśli tamte rezystory węglowe, tekstolitowe przekładki, o specyficznym zapachu, selenowe i kuprytowe prostowniki, stosowane jeszcze w czasach mojego dzieciństwa w prostownikach do ładowania akumulatorów, "szmaciane" kable sieciowe z ebonitowymi wtyczkami, w pełni sprawne mikowe kondensatory w tamtym a nie obecnym wykonaniu, sprawne gramofonowe wkładki krystaliczne, krystaliczne mikrofony i głośniki itp.
Co oznacza użyte przez Ciebie określenie "lepiej wyglądających diod"? Dla kogo lepiej wyglądających? Uważasz, że masz w tym względzie lepszy gust od wszystkich innych elektroników? Jak wspomniałem w lampowym "Szmaragdzie" użyto krzemowych diod w obudowach epoksydowych, choć większych i bardziej "kanciastych" niż obudowy 1N.. Poza tym 1N4007 produkowane były w obudowach epoksydowych, a także szklanych (jak lampa elektronowaKwestia punktu widzenia. Już zdecydowanie bardziej "retro" okazują się dziś mikroprocesory 8080, które pojawiły się cokolwiek później.Jak kto nie ma na podorędziu innych lepiej wyglądających diod (np. DK62, BYP660, BYP680, D226) - to niech stosuje te obskurne plastiki w zasilaczach skoro lampy z czegoś zasilać trzeba, ale niech nie pcha ich bezmyślne w każdą anodę, w każdą siatkę ekranową lampy, bo i taka filozofia kwitnie tu i ówdzie. Ta ostatnia maniera mi przeszkadza.


Co do ich bezsensownego stosowania w obwodach anod i siatek lamp, to przyznam, że ja nie widywałem zbyt wiele takich schematów, więc mnie akurat nie "prześladują"..
A nie dostrzegasz, że tworzenie takich układów może mieć również cel dydaktyczny - młody człowiek budując lampowy wzmacniacz zapoznaje się "przy okazji" z kilkoma innymi rozwiązaniami układowymi, które zdaniem autora mają coś w układzie ulepszać. Może przy tym sprawdzić osobiście czy te układy rzeczywiście są niezbędne, czy wnoszą coś pozytywnego w działanie układu wzmacniacza jako całości.. To nie prawda, że wszystko co publikuje się dla młodych konstruktorów-amatorów i w czego skład wchodzą lampy elektronowe musi koniecznie służyć propagowaniu "starych dobrych rozwiązań".. Może służyć zabawie, nauce, i w ogóle propagowaniu elektroniki jako ciekawego hobby. Dzisiaj problemu nie stanowi to, że ludzie konstruują układy niekonieczne najlepsze od strony technicznej, tylko to, że coraz mniej ludzi w ogóle coś tworzy..Ależ prozę bardzo, twórzmy nowe układy, i stosujmy je w praktyce o ile wykażą się konkretnymi zaletami. Ale też nie pozwalajmy zapomnieć o starych, jeżeli akurat były dobre. Otwórzmy dziś pierwsze z brzegu piśmidło zamieszczające jakiś "wzmacniacz dla początkujących na 6P14P SE" - i co widzimy? Stabilizacja żarzenia na LM317, filtr anodowy na MOSFET, elektrolity sięgające łącznie tysiąca uF, opóźnione załączanie napięcia anodowego na 555, przełącznik "standby", "ultralinear", tryb triodowy/pentodowy, obowiązkowy rezystor w siatce ekranowej lampy końcowej jakby o gitarowca chodziło - a tymczasem o prostym lecz praktycznym patencie na eliminację przydźwięku za pomocą odczepu na transformatorze przeczytać mamy szansę jedynie w starych książkach radioamatorskich, jakie mogą trafić się w antykwariatach...


Pozdrawiam,
Romek