
Ja natomiast chciałbym poruszyć temat zniekształceń, których często się nie mierzy, a które niejako z definicji powinny mieć większy wpływ na tzw brzmienie. Nie pamiętam teraz dokładnych liczb, ale z tego co pamiętam, w ślepych testach wyczuwane są zniekształcenia intermodulacyjne na poziomie dziesiątych części procenta (i to zdaje się, że próg ich percepcji leży poniżej 0,5%). Należałoby więc zadać pytanie, jaki poziom tych zniekształceń wnoszą wzmacniacze lampowe? Zajrzyjmy więc do karty katalogowej kultowej i dość liniowej lampy KT88. W załączniku jeden z proponowanych punktów pracy. Jak widać poziom zniekształceń nieliniowych wynosi 2,5%, co jest wynikiem bardzo dobrym, ale poziom zniekształceń intermodulacyjnych jest 4 razy większy (10%). Inne lampy, jak np. KT66 mają podobnie, w zależności od punktu pracy i połączenia (trioda, ultralinear, pentoda) poziom tych zniekształceń waha się od kilku do kilkunastu %. Niestety nie podano, jak zmieniają się te zniekształcenia w funkcji mocy wyjściowej. Większość (jeżeli nie wszystkie) kart katalogowych lamp europejskich nie posiada żadnych danych na temat wnoszonych zniekształceń tego rodzaju.
Współczesne wzmacniacze tranzystorowe oprócz bardzo niskiego poziomu zniekształceń nieliniowych, mają także bardzo niski poziom zniekształceń intermodulacyjnych. Zastanawiam się, jak to się ma do tzw. brzmienia i czy nie jest to główny powód wychwytywania różnic brzmieniowych, zarówno między wzmacniaczami lampowymi, a tranzystorowymi, jak również między lampowymi, na różnych lampach, w różnych konfiguracjach i punktach pracy, co wydaje się realne. Co o tym sądzicie?