Przebicie (?) w okolicy kondensatora.
: ndz, 25 kwietnia 2010, 21:40
Kumpel przytargał dziś do mnie jakąś samoróbkę (w sensie ktoś to sam robił) stereofonicznego wzmacniacza lampowego do przeglądu. Opis problemu "krótko po włączeniu coś strzeliło i zadymiło, więc wyłączyłem".
Wzmacniacz rozebrałem i wizualnie nie stwierdziłem absolutnie żadnych nadpaleń, śladów przegrzania ani innych wizualnie widocznych defektów, oprócz takiej jakby metalicznej powłoki pomiędzy nóżkami kondensatora w zasilaczu - typowy ślad po odparowaniu niewielkiej ilości metalu, jak w watowanych bezpiecznikach po przepaleniu, do tego trochę cyny jakby nadpalonej.
Kondensator wymieniłem tak na wszelki wypadek a płytkę między nóżkami/ścieżkami przetarłem do czysta szmatką do szorowania garów.
Wzmacniacz działa, tylko teraz pojawia się pytanie - skąd ten efekt ? Można to zwalić na nagromadzenie się kurzu (wzmacniacz był mocno zasyfiały) i chwilowe przebicie między nóżkami naładowanego kondensatora ? Odległość między ścieżkami w tym miejscu to około 6mm co powinno być chyba wystarczające przy napięciu jakie tam panuje (około 400V).
Wzmacniacz rozebrałem i wizualnie nie stwierdziłem absolutnie żadnych nadpaleń, śladów przegrzania ani innych wizualnie widocznych defektów, oprócz takiej jakby metalicznej powłoki pomiędzy nóżkami kondensatora w zasilaczu - typowy ślad po odparowaniu niewielkiej ilości metalu, jak w watowanych bezpiecznikach po przepaleniu, do tego trochę cyny jakby nadpalonej.
Kondensator wymieniłem tak na wszelki wypadek a płytkę między nóżkami/ścieżkami przetarłem do czysta szmatką do szorowania garów.
Wzmacniacz działa, tylko teraz pojawia się pytanie - skąd ten efekt ? Można to zwalić na nagromadzenie się kurzu (wzmacniacz był mocno zasyfiały) i chwilowe przebicie między nóżkami naładowanego kondensatora ? Odległość między ścieżkami w tym miejscu to około 6mm co powinno być chyba wystarczające przy napięciu jakie tam panuje (około 400V).