Tomek Janiszewski pisze: ↑ndz, 31 marca 2019, 09:12
Ścieżki zapewne dadzą się tą metodą rysować. Ale co z punktami lutowniczymi, odległymi np. o 2,5mm? Dadzą się narysować tak aby pozostała między nimi prosty, wąski odstęp izolacyjny? Lakier nie ma tendencji do rozlewania się i łączenia z sąsiednim punktem?
Da się jak najbardziej - wspomnianą płytkę ze scalakiem ośmionóżkowym wykonałem tą właśnie metodą. Lakier musi jednak mieć właściwą konsystencję - nie może być za gęsty ani za rzadki. Precyzyjne detale takie jak wspomniane punkty lutownicze co 2,5 mm trzeba robić odrobinę zagęszczonym lakierem - wtedy nie ma tendencji do rozlewania.
Jeżeli zaproponujesz jakiś ulepszony wzmacniacz Williamsona (z wartościami elementów i modelami lamp, bo topologię już znamy + oczywiście wyniki pomiarów), wtedy będziemy mogli robić porównania. A na razie używam jako odniesienia tego co mam.
Ale co tu jest do zaproponowania? Bierzesz oryginalny schemat Williamsona, zwiększasz rezystor katodowy w stopniu różnicowym do wartości zbliżonej do tej jaka siedzi w oryginalnym Fergusonie, dokładasz polaryzację siatek stopnia różnicowego napięciem dodatnim (np. z odczepu na rezystorze katodowym) - i tyle!
Ależ Tomku, czy myślisz, że nie wiem o czym mowa i na czym polega modyfikacja? Ja to doskonale rozumiem, ale - powtórzę jeszcze raz - nie jest to nadal obiekt do porównań. Będzie nim, jeżeli podasz nominały rezystorów, typy lamp, wyniki zniekształceń harmonicznych i intermodulacyjnych. Choćby z symulacji. Bez tego to jest takie - pardon -
pieprzenie o dupie Maryni.
A że to Ty twierdzisz, że jest to ulepszenie układu Williamsona, które pozwoli na prześcignięcie oryginalnego Fergusona, czy wręcz inwertera mojego pomysłu, na Tobie przeto spoczywa ciężar dowodu.
Przy 82 k
ogona w katodach 6SN7 nie wróżę przedsięwzięciu powodzenia
A jednak pomiar zniekształceń intermodulacyjnych pokazał, że nie powinno się przechodzić nad tym do porządku dziennego. Wyniki są katastrofalne, chyba nie zaprzeczysz?
Te demonizowane "zniekształcenia intermodulacyjne" to w istocie nihil
novi sub sole. Biorą się one stąd że "quasi-różnicowy" stopień w Williamsonie zawierający niewielki rezystor katodowy stanowi lepszy lub gorszy, ale jednak
podwajacz częstotliwości (działający na tej samej zasadzie co polecany przeze mnie duitriodowy podwajacz 19kHz/38kHz do stereodekodera!). Z kolei stopień mocy, sterowany przeciwfazowo sygnałem oryginalnym, oraz synfazowo sygnałem podwojonym staje się niejako ubocznie modulatorem zrównoważonym dla tego drugiego, i niezrównoważonym dla tego pierwszego (i dobrze że niezrównoważonym, inaczej by nie wzmacniał!). Z 1h i 2h robi się w efekcie 3h. Ale przecież nieliniowość trzeciego rzędu
obojętnym bykiem występuje w każdym stopniu lampowym, zwłaszcza pracującym przy dużych sygnałach! Charakterystyka anodowo-siatkowa lampy nie jest bowiem idealną, kwadratową parabolą, lecz jest zbliżona do tzw.
paraboli półsześciennej (pierwiastka kwadratowego z trzeciej potęgi). Taką funkcję można rozłożyć na szereg Taylora, w którym wystąpi i składnik drugiego rzędu, i trzeciego, i wszystkich pozostałych, choć szybko malejących wraz z rzędęm.
Bardzo dziękuję za przedstawienie mechanizmu powstawania zniekształceń intermodulacyjnych. Jest on w ogólności zbieżny z tym, co wcześniej pisałem, choć oczywiście głębiej wszedłeś tu w szczegóły. Ale skoro jak sam zauważyłeś, williamsonowski
drajwer jest w istocie podwajaczem częstotliwości, który powoduje zwiększanie poziomu zniekształceń (czego dowodzą i przytoczone wcześniej przeze mnie pomiary i teraz przedstawiony przez Ciebie model), to
dlaczego się przy nim upierać, skoro inwerter różnicowy i odwróci fazę, i wysteruje końcówkę z ogromnym zapasem (vide pomiary Kol. Marka), a nie ma tej przykrej dolegliwości (zwłaszcza jeśli się zastosuje źródło prądowe zamiast rezystora).
Czyżby elegancja rozwiązania była gorsza?
I tak zminimalizowane zniekształcenia podaje się w kartach katalogowych lamp. Dla niepełnego wysterowania poziom 3h rośnie, ale mieści się jeszcze w akceptowalnych granicach. Na tle tego co robi stopień mocy zniekształcenia powstające w stopniach poprzedzających można zaniedbać.
O,
tak powinno być! Ale w przypadku Williamsona jest to raczej pobożne życzenie: stopień sterujący produkuje dwa razy więcej zniekształceń niż końcówka mocy przy pełnym wysterowaniu. Jak dla mnie nie można tego zaniedbać, a doktrynerskie wręcz trzymanie się tej topologii czy to ze względu na jej renomę, elegancję rozwiązania czy powszechność, wszystko wbrew wynikom pomiarów jasno ukazujących mizerne osiągi uważam za
co najmniej nieuzasadnione.
Zawsze można połączyć równolegle dwie a nawet więcej lamp EL84 (oczywiście w układzie PP a nie w SE!

) [...]
Z czterech EL84 przy Ua=600V, Raa=4k uzyskałoby się 35W. [...]
Albo... EL84 w połączeniu równoległym. Chyba nie ma się czego wstydzić: czy przypadkiem zespół The Shadows nie używał tak wykonanych
gitarowców?
Zakładając, że zostajemy przy właściwej w HIFI tradycyjnej końcówce PP w płytkiej klasie AB1 nie rozumiem jakie uzasadnienie miałoby zdwajanie lamp 12-watowych zamiast użycia pojedynczych lamp 25-watowych. Czym Ci się te biedne EL34 naraziły, czyżby do ich arbitralnego odrzucenia wystarczyła niechęć do
bakielitu?
A tak na marginesie - przyszło mi teraz na myśl: winyli też nie lubisz? Domyślam się, że Twoim ulubionym nośnikiem jest taśma magnetyczna, mam rację?
Jeżeli się im przyjrzeć mają naprawdę kapitalne parametry, nie do uzyskania na innych lampach. Weźmy te 35 W ze zdublowanych EL84. Ponieważ każda para pracuje na ok. 17 W, przyjmijmy że zniekształcenia będą takie same jak przy użyciu jednej pary. Mamy więc 35 W (czyli taki już max-max tych lamp) przy 4% zniekształceń nieliniowych i pracy w trybie pentodowym (a więc z dużą opornością wyjściową wzmacniacza).
A weźmy sobie dla porównania może...
obskurną EL34. Weźmy ultralinear (niska oporność wyjściowa), zasilanie z 400 V. Przy 20 W (lampy na wakacjach) mamy 0,8% THD, przy 37 W - 1,3%. Trzy razy mniej. Liczba baniek i podstawek dwa razy mniejsza, prąd żarzenia ten sam, wyższe napięcie zasilania. Zwłaszcza to ostatnie jest dość ważne, bo wyższe napięcie oznacza korzystniejsze warunki pracy dla stopni sterujących, a mówimy o 100 woltach różnicy. Akurat jak znalazł na źródełko na pentodzie
Skoro tak boisz się wszelkich zniekształceń, to może zacznij od wyeliminowania tych najbardziej niebezpiecznych. Przy nich zniekształcenia jakie może wprowadzać inwerter Williamsona są zupełnie niewinne, a do sterowania Quada 1:1 taki inwerter (z bootstrapem) nadaje się jak mało który.
Które to są mianowicie tej najbardziej niebezpieczne,
pończoszki na krawędziach przebiegów impulsowych? Ich występowanie można zmniejszyć przez bardzo staranne i przemyślane wykonanie transformatora wyjściowego, a
niedobitki zwalczyć odpowiednimi dwójnikami RC (jak ma to miejsce zarówno we wzmacniaczu Williamsona jak i Fergusona).
I o pentodzie w źródle prądowym zapomnisz, bo to tylko zbyteczny gadżet.
Tomku, proszę Cię - nie pisz tak. Doskonale wiesz (bo to przecież widzisz), że źródło prądowe drastycznie poprawia parametry inwertera różnicowego. Dowodzą tego przytoczone przeze mnie pomiary amerykańskie, eksperymenty Marka i zwykła logika. Nie jest to więc - jak je niesłusznie określasz - zbyteczny gadżet, tylko istotne ulepszenie. Uczciwość dyskusji akademickiej wymaga, aby to przyznać.
Ich "nieprzydatność" do zastosowań audio polega na tym że mają one nieproporcjonalnie małą moc admisyjną względem wydajności prądowej. Taka np. PL81 ze swoją mocą 8W wiele w SE (a tym samym obowiązkowo w klasie A) by nie zdziałała. Niecałe 4W (lub niecałe 8W w
audiofilskim połączeniu równoległym dwóch lamp)-
to śmiech na sali 
Ale te same dwie lampy w klasycznym układze PP z polaryzacją sztywną dostarczą już nie 8 ale 20,5W: więcej niż dwie EL84 o półtorakrotnie większej mocy admisyjnej!) I to przy bardzo niskim Raa=2,5k.
Zgoda, 20 W. Ale sprawdziłeś przy jakich zniekształceniach? Nie sprawdzaj, 6,5%! To prawie jak w
single ended, z tym że tu mamy głównie trzecią harmoniczną. Dla mnie na tym polega ich nieprzydatność do zastosowań audio - to o czym zawsze pisałeś, nieprzystosowanie lamp zaprojektowanych do innych celów (tu: telewizyjnych) do wzmacniaczy m.cz.
Dostępne dziś jeszcze PL504 mają mniej więcej takie charakterystyki jak dwie równolegle połączone PL81, toteż po nich należy spodziewać się 41W na 1,25k. Może jednak ich dyskwalifikacja w zastosowaniach audio byłaby zbyt pochopna, oczywiście o ile nie upieramy się na układy SE lub PSE?
Można. Tylko po co, skoro są EL34?
Bez anody na kominku, z lepszymi charakterystykami, większą mocą admisyjną, wyższymi napięciami pracy (w tym i S2), zaprojektowane do audio.
To akurat prawda, jednym z rozwiązań problemu może być obudowa z "daszkiem" w którym ukryte są górne partie baniek. Wtedy użytkownik może conajwyżej poparzyć się o ich cylindryczną część o ile rzecz jasna uprzeć się że lampy mają być na wierzchu.
Moim zdaniem warto się na to upierać. Lampy (zwłaszcza mocy) wydzielają potężne strumienie ciepła. Pakowanie tego wszystkiego do wewnątrz urządzenia, razem np. z kondensatorami elektrolitycznymi nie wydaje się być rozsądne, zresztą w epoce lamp robiono tak raczej rzadko (mam na myśli sprzęt użytkowy, nie aparaturę).
Dziś w wielu przypadkach trudno jest określić która lampa jest tetrodą strumieniową a która pentodą.
Rzeczywiście ciekawe zagadnienie. Niestety producenci nie stosowali konsekwentnego systemu oznaczeń i można wyczytać w kartach różne cuda.
Z moim poczuciem estety kłóci się współczynnik zniekształceń harmonicznych i (zwłaszcza) intermodulacyjnych. Przedstawiłem swój tok myślenia, który doprowadził mnie do obecnego stanowiska wcześniej, ale mogę powtórzyć.
A teraz możesz go zweryfikować, w świetle tego co pisałem wcześniej. Powtórzę w dużym skrócie. Trzecia harmoniczna powstała przy współudziale wszystkich stopni, czy też w samej tylko kocówce mocy -
jeden diabeł.
Tomku, ja Ci pomiary - a Ty mi dalej swoje. Niech te 0,05% to będzie sama tylko trzecia harmoniczna. Ale jest jej 0,05%! W Williamsonie zastosowano końcówkę triodowaną, a więc o jeszcze niższych zniekształceniach własnych - katalog podaje <1% dla 14 W. Czyli powinno być jeszcze mniej niż u Fergusona. A tu co? Nie, jest więcej i to znacznie. Więc stosując nieubłagane zasady logiki dochodzę do wniosku, że jest tam jednak coś nie tak w tym Williamsonie, a Fergusonowi udało się problem ominąć. Tak?
No faktycznie, bagatelka, pentoda zamiast triody i dużego rezystora w katodach, w dodatku pentoda mocno w roli źródła prądowego niepewna, z uwagi na zakrzywienie charakterystyki anodowej i pojemności. Stworzyłeś problem przestraszywszy się wyimaginowanych w znacznej mierze "zniekształceń intermodulacyjnych" i teraz próbujesz go zwalczyć poszukując najodpowiedniejszej pentody.
Niezupełnie, problem istnieje cały czas a ja go tylko zauważyłem. Chyba, że Twoim zdaniem 14% zniekształceń intermodulacyjnych przy pełnym wysterowaniu (
również 14, tylko watów

) to nie problem, albo
problem wyimaginowany?
Czy pentoda niepewna, to się jeszcze okaże. W wyniku wstępnej selekcji wybrałem pentodę o możliwie najniższym napięciu kolanka, pentodę której charakterystyki są przy interesujących nas prądach płaskie przy 50 V (napięcie kolanka ok. 20 V), o stu już nie wspominając, a punkt pracy będzie ustawiony na 100 V na anodzie właśnie.
Ależ nic z tych rzeczy. Chętnie widziałbym pentodę np.w roli wzmacniacza korekcyjnego dla adaptera magnetycznego Albo i na wejściu "wzmacniacza williamsonopodobnego" gdyby wysokie wzmocnienie było potrzebne.
Spokojnie, tam też będzie
Ale doszukujesz się tych zniekształceń nie tam gdzie są one rzeczywistym problemem. Zacznij od transformatora, i tego się w nim dzieje. Najlepiej nawet wykonany transformator będzie w klasycznym układzie PP klasy B bruździł bardziej niż jakieś śmieszne zniekształcenia w stopniach poprzedzających końcówkę mocy.
Spokojnie, nad transformatorem i jego budową pochylamy się w osobnym wątku (choć na razie jest tam mały przestój).
A kto,
do jasnej anielki chce tu budować stopnie w klasie B?
Nie interesują mnie wzmacniacze rozgłoszeniowe tylko Hi-Fi. Preferowany przez mnie stopień wyjściowy to ultraliniowa propozycja Mullarda, w bardzo płytkiej klasie AB1 (zmiana prądu spoczynkowego z 62,5 do 70 mA na lampę przy pełnym wysterowaniu), oferująca 0,8% THD przy 20 W albo 1,3% przy 37 W, cały interes zasilany z 430 V. Znasz korzystniejszą (tylko bez
gadki-szmatki: liczby proszę!)?
A'propos, skoro tak komputerów nie lubisz: wiesz z jakiej natury problemami borykano się w początkach ich istnienia? Z takimi że każdy zawierał tysiące lamp, i mimo że były to tzw. lampy niezawodne (np. E180CC) to przy takiej ich liczbie średnio co kilka godzin jedna z nich ulegała awarii. Gdy więc w przerwie pomiędzy kolejnym awariami komputer zdążył coś policzyć - był to wielki sukces, nie mniejszy niż napisanie użytecznego i poprawnego programu.
Ciekawa przypowiastka. Żyję nadzieją, że mimo użycia lamp zwykłych (nie niezawodnych) uda mi się od czasu do czasu wysłuchać całej opery bez konieczności robienia
antraktu na wymianę lamp
A kto każe po zwiększeniu oporności w katodach usuwać triodowy inwerter? Może i pentoda pozwoliłaby zejść z poziomem 2h z 1,9 do 0,05% ale jakie to będzie mieć znaczenie? Że wypadkowy poziom 3h w całym wzmacniaczu (przed zapięciem USZ) wyniesie 5,05% zamiast 5,2%?
Bo zwiększenie go
tyle, ile trzeba wyeliminuje potrzebę symetrycznego sterowania wzmacniacza różnicowego.
Jeżeli końcówka mocy wytwarza 1% zniekształceń przy pełnym wysterowaniu, a układ sterująco-odwracający fazę przy potrzebnym do tego napięciu 2% to jest to problem wyimaginowany? I zastąpienie go innym,
gorszym rzekomo układem, który będzie dostarczał tego samego napięcia ze zniekształceniami rzędu 0,1% jest krokiem w tył? Nie mogę tego zrozumieć.
____________
Spójrz na liczby i wykresy które podałem wcześniej Tomku, spójrz na nie a potem powiedz że problem jest wyimaginowany i w zasadzie to go nie ma. Przecież to zakrawa o śmieszność!
Mimo wszystko nie zdzerżyłem, i napisałem sobie parę wzorków. Ołówkiem! I wyszło mi że zestawienie członu całkującego ze wzmaniaczem różnicowym daje układ... różniczkujący. Odpowiadający zwykłemu członowi RC, np takiemu jakim sprzęga się anodę z siatką lampy. Nie może być zatem mowy o zadnej nieminimalnofazowości, a cuda się nie zdarzają. Widy - owszem, np. po pijaku. Podejrzanie ten wykres wygląda, może ktoś kto go rysował (lub opisywał) cechował się wysokim stopniem roztargnienia? (podkreślenie moje - J.)
Do mnie tu
pijesz?
Jeżeli to ja
w pijackim widzie 
źle odczytałem z wykresu wartości wzmocnienia i przesunięć fazowych - mógłbyś to zrobić poprawnie i je nam podać?
Chyba, że przychylasz się do zdania, że to jednak osoba rysująca wykres
cechowała się wysokim stopniem roztargnienia, wtedy jednak całe przedsięwzięcie diabli wezmą, bo okaże się, że nie mamy już materiału do porównań.
A nie, szczęśliwie znalazłem w sowich materiałach skan artykułu o tym układzie na rynek australijski, tam znajduje się podobny wykres:
A nie wziąłeś pod uwagę i takiej możliwości że układ Fergusona wymyślono po to aby obejść zastrzeżenia patentowe którymi obwarowany był układ Williamsona? A potem dorobiono do niego ideologię aby jeszcze lepiej się sprzedawał?
Jest to bardzo wątpliwe wyjaśnienie. Po pierwsze nic mi nie wiadomo, aby układ Williamsona był opatentowany. Wprost przeciwnie, wszystkie możliwe mniejsze i większe firmy klepały go w niezliczonych opcjach, z różnymi lampami, jednym słowem kotlet odgrzewany we wszystkich sosach.
Po wtóre, o jakim
dorabianiu ideologii piszesz, o
pokazaniu wyników pomiarów?
Nikt nie musiał tego robić, aby się lepiej sprzedawał, bo to nie był produkt handlowy, a firma Mullard nie zajmowała się nigdy dystrybucją wzmacniaczy, był to ogólnie dostępny projekt, kolportowany w słynnej broszurce
Mullard circuits for audio amplifiers. Każdy mógł go sobie zbudować we własnym zakresie (stąd szczegółowe opisy wykonania, spisy elementów, zwymiarowane rysunki blach na chassis). Oczywiście Mullardowi zależało na sprzedaży swoich lamp, stąd zapewne znajdują się tam takie, a nie inne typy. I co z tego, skoro rozkłada archaicznych przeciwników na łopatki?
Zaś wzmacniacze Williamsona sprzedawały się na tyle dobrze, że nie było sensu jeszcze obniżać im zniekształceń, które nikomu wcześniej nie przeszkadzały.
Tomku, odpowiedz mi proszę szczerze jaka jest jakość takiego
argumentu. Bije z Twoich wypowiedzi, że jesteś inteligentny i potrafisz korzystać z retoryki, ale i ja mam o niej pewne pojęcie.
Wzmacniacza "Fergusona" ze źródłem prądowym na pentodzie chyba jeszcze także nie zaproponowano w każdej większej firmie produkującej elektronikę. Jak myślisz, dlaczego? Dlatego że nie mieli takich genialnych konstruktorów którzy by na to wpadli, czy też dlatego że uznali iż nie ma to sensu?
Odpowiedź jest bardzo prosta: bo już podstawowy układ Fergusona, publikowany jako "Mullard 5-20" z wielokrotnym nadmiarem wypełniał wszystkie wymagania normy Hi-Fi. Konstruktorzy nie mieli więc interesu dokładać dodatkową lampę aby
jeszcze tylko trochę poprawić te wybitne wyniki. Ja z kolei nie widzę żadnych przeciwwskazań, żeby to uczynić i sięgnąć po najwyższą dostępną jakość, nawet kosztem dołożenia dodatkowej pentody.
Powtórzę mój wniosek: na razie koncepcja się broni, a Williamson leży w rowie, bo nikt nie przedstawił takiego Williamsona (jeżeli jeszcze będzie to można tak nazwać), który przy pełnej mocy może się pochwalić 0,05% zniekształceń harmonicznych, lub lepiej.
Cząstkowa cecha, i jest wysoce wątpliwe czy w ogóle istotna. A Twoje niepokoje co do skuteczności pentody w nietypowym dla niej zastosowaniu - całkiem uzasadnione.
No, jeżeli 0,05% zniekształceń to jest dla Ciebie
cząstkowa cecha i z uporem godnym lepszej sprawy kurczowo trzymasz się tego nieszczęsnego Williamsona z jego
nastoma procentami IMD, nie wiem, chyba tylko po to żeby nie przyznać mi (czy raczej Fergusonowi) racji...
Pozdrawiam i życzę udanej niedzieli,
Jakub